Uzmysłowiłam sobie, że zdjęć mam tyle, że muszę podzielić je tematycznie. Zacznę od Parque das Nações (Parku Narodów.)

Pierwszy dzień powitał nas pięknym słońcem i niebem w kolorze błękitu o niespotykanej intensywności. Tagu nie widziałam ale ocean czułam. Z balkonu, a raczej balkonika mieliśmy widok na kamienicę. Na parterze znajdowała się rodzinna restauracja. Właścicielka zostawiła klucze do mieszkania właśnie tam. Kurcze, fajne uczucie. W środku miasta poczuć się jak u siebie w domu. Śniadanie zjedliśmy na świeżym powietrzu: galao i torrada. Pyszne i rozpływające się w ustach. Czułam, jakbym nigdy tego miejsca nie opuszczała.

Usadowiliśmy się w pobliżu Muzeum Fado. W ogóle byliśmy w zagłębiu kawiarenek, które w swoim repertuarze puszczały tę muzykę. Chwilę zajęło nam ustalenie planu dnia i za cel obraliśmy Oceanarium z parkiem EXPO. Najłatwiej dostać się tam metrem do stacji Oriente. Nie wiem czemu oriente, bo kojarzyło mi się z orientem a architektura raczej niewiele miała z nią wspólnego. No, może te łuki na stacji dworca kolejowego, bo reszta przypominała kosmiczne korytarze statku powietrznego. Na wprost znajduje się centrum handlowe Vasco da Gama ze szklanym dachem, po którym spływa leniwie woda. Przechadzając się po kompleksie parkowym nie sposób uniknąć skojarzeń z wodnym żywiołem w każdej postaci. Wodne kurtyny, wodospady, strzelające stożki, motywy morskie na chodnikach, budowle w kształcie statków, wszechobecny błękit oceanu zlewający się z niebem. 

Upał dawał się we znaki a wszechobecna woda skutecznie wywoływała uczucie pragnienia. Usiedliśmy na przysłowiowe zimne piwko. Było fantastycznie. Wystawiałam blade nogi na słońce, bo szkoda mi było każdego promienia. Wszak miałam tylko 10 dni, żeby nasycić się portugalskim klimatem. A nie chciałam być rakiem tylko czekoladką :) 
Przy piwku ustaliliśmy, że wracamy do centrum i wysiądziemy na stacji Campo Pequeno. Znajduje się tam arena walk byków, która w chwili obecnej pełni funkcję rozrywkowo-handlową. Corrida odbywa się rzadko i bez rozlewu krwi. Król zakazał w przeciwieństwie do Hiszpanii. Sam obiekt bardziej przypomina mi muzułmańską świątynię. Historia to potwierdza. 

Architektura karmiła nasze dusze z każdej strony. Spacerując, co krok napotykaliśmy bogactwo styli i różnorodność aranżacji. Tam nawet wielki, monumentalny bank kojarzył mi się z epoką Art Deco. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie mnogość wszystkiego nie wywołuje uczucia chaosu, wręcz przeciwnie - budzi zdziwienie, że wszystko do siebie pasuje, uzupełnia się. Niespotykane dzieło harmonii. Uczucie spokoju.


I stałam się szanowaną panią kierownik :) Po okresie burzy i naporu w postaci latania po świecie i freelancerskiego udzielania się w temacie mody, weszłam w system korporacyjny i podpisałam papiery etatowca. To jak wejście do Matrixa: inny wymiar pracy. Ale pozostałam w ciuchach. Zajęłam się zarządzaniem...to było i nadal jest fajne.

Ale nie byłabym sobą, gdybym nie planowała wakacji pod konkretnym kątem. Musiała być Portugalia. Nie myślałam o żadnym innym kraju. Tak też się stało. Na przełomie sierpnia/września rozpoczęłam długo wyczekiwany urlop. Pokrótce opowiem, jak ja organizuję wyjazdy za granicę.

Kiedyś moje podróże były bardziej sformalizowane. Hiszpania czy Chorwacja zostały wybrane z katalogu. Byłam przypadkiem, który dojrzewał do samodzielnego planowania wypadów. Trwało to parę ładnych lat. Z czasem przestałam być zwolennikiem gotowych rozwiązań, jak pakiety "all inclusive" albo biura podróży. By "poczuć" kraj i jego mieszkańców chciałam być jak najbliżej nich. Hotel czy pensjonat mi nie wystarczał. Zrywać się o 7 rano, by zdążyć na śniadaniowy bufet, który był podawany do 10? To nie dla mnie. Wolałam nie narzucać sobie żadnego rygoru, ani czasowego ani miejscowego. Intuicyjnie czułam, że taki rytm będzie mi odpowiadał najbardziej.

Zaczęłam od mieszkania do wynajęcia. Według mnie ta opcja najlepiej sprawdza się z Lizbonie. Celowałam w ścisłe centrum i trafiłam w uroczą Alfamę. Skorzystałam z portalu Only Apartments i byłam zadowolona. Bilety lotnicze kupiłam na jednej z popularnych wyszukiwarek a opłatę za mieszkanie uiściłam na miejscu. Chciałam tylko suchy kąt, z bieżącą wodą i czystą pościelą. Nic więcej. Żadnych wykupionych śniadań ani obiadokolacji. Żadnych wycieczek w pakietach. Żadnych zorganizowanych grup turystycznych, trzymających w rękach chorągiewki z konkretnym kolorem, by nie zgubić się w tłumie i nie stracić z oczu przewodnika. I tak miałam zamiar całe dnie spędzać poza domem, wykorzystując lokalizację do mycia i spania.

Będzie o Lizbonie, które zachwyciła, oczarowała i uwiodła jak również o wielu innych miejscach. O przenikających się kulturach arabskich, afrykańskich i europejskich. Ponad 800 lat ulegania wpływom różnych kultur, mieszanych z nowoczesnymi trendami. To "Atlantycka Perła", to "Allis Ubbo" - uroczy port. To styl manueliński (dominujący motyw żeglarski), azulejos (arabskie az-zulayj - mały kamień), Galão - wysoka szklanka kawy z mlekiem, Bica - bardzo mocna kawa typu espresso i Porto - wzmacniane wino portugalskie. To zapach oceanu, grillowanego Labraksa bądź pieczonej Dorady, przy akompaniamencie muzyki Fado (melancholijna pieśń - oznacza los, przeznaczenie). To wiekowa Alfama (wym. [aɫˈfɐmɐ]; z arabskiego ألحمّة / al-ḥamma – źródło, łaźnie), gdzie za panowania Maurów było centrum miasta i która należy do najstarszych dzielnic Lizbony. Kocham to miasto. Uwielbiam Portugalię.

Tuż po przylocie