Dzień drugi. Wzięliśmy na cel plażowanie. Pogoda cudowna, idealna do opalania. Tradycyjnie śniadanie zjedliśmy na mieście w upatrzonej knajpce. To był też dobry punkt strategiczny pod względem komunikacji (metro, autobusy turystyczne i tramwaje). Zaopatrzeni w wodę (podstawa) udaliśmy się na dworzec kolejowy Cais do Sodré. A na nim, nieodłączny klimat sezonu wakacyjnego - kolejki, zarówno do kas jak i do automatów biletowych. Te drugie wydawałoby się, że usprawnią i przyspieszą obsługę pasażerów. Okazało się, że czynnik ludzki zadziałał zdecydowanie szybciej. Widać było po kolejkach. 

Trasa do Cascais, bo tam zamierzaliśmy grzać nasze ciała trwała około 40 minut i wiodła wzdłuż nabrzeża. To najbogatsza miejscowość w całej Portugalii i pomyśleć, że zaczynała jako rybackie miasteczko. Z Cascais sąsiaduje Estoril, kolejne luksusowe miasto a nim popularne Casino Estoril. Z kolei najznamienitsze warunki do plażowania są w Carcavelos, na trasie do Cascais. Kurort turystyczny słynący z rewelacyjnych plaż. Nie byłam, pozostaje mi wierzyć na słowo. 

Od stacji na plażę jest zaledwie kilkanaście metrów. Wkoło knajpki, lodziarnie i niewielkie centrum handlowe. I nieśmiertelny McDonald.  Pyszna restauracja hinduska i śródziemnomorska. A na plaży ciało przy ciele. To był w sumie jedyny minus. Nieopodal zimny prysznic i beach bary. Skwar niemiłosierny, trudny do wytrzymania. Plusem było to, że słońce opalało szybko i intensywnie. Wysmażyliśmy się może z 4-5 godzin. Trzeba przyznać, że opalanie się w takich warunkach było nie lada wyzwaniem dla mnie. Już wolałam łazić po mieście, oglądać architekturę i przy okazji korzystać ze słońca.

Koło 18 wróciliśmy do Lizbony. Było nam mało, więc dalej zwiedzaliśmy, zaliczając po drodze wszelkiego rodzaju tarasy widokowe. A każdy z nich oferował przepiękne widoki, często z możliwością wypicia piwka bądź kawy. Dzień zakończyliśmy kolacją w lokalnej restauracji. 



Uzmysłowiłam sobie, że zdjęć mam tyle, że muszę podzielić je tematycznie. Zacznę od Parque das Nações (Parku Narodów.)

Pierwszy dzień powitał nas pięknym słońcem i niebem w kolorze błękitu o niespotykanej intensywności. Tagu nie widziałam ale ocean czułam. Z balkonu, a raczej balkonika mieliśmy widok na kamienicę. Na parterze znajdowała się rodzinna restauracja. Właścicielka zostawiła klucze do mieszkania właśnie tam. Kurcze, fajne uczucie. W środku miasta poczuć się jak u siebie w domu. Śniadanie zjedliśmy na świeżym powietrzu: galao i torrada. Pyszne i rozpływające się w ustach. Czułam, jakbym nigdy tego miejsca nie opuszczała.

Usadowiliśmy się w pobliżu Muzeum Fado. W ogóle byliśmy w zagłębiu kawiarenek, które w swoim repertuarze puszczały tę muzykę. Chwilę zajęło nam ustalenie planu dnia i za cel obraliśmy Oceanarium z parkiem EXPO. Najłatwiej dostać się tam metrem do stacji Oriente. Nie wiem czemu oriente, bo kojarzyło mi się z orientem a architektura raczej niewiele miała z nią wspólnego. No, może te łuki na stacji dworca kolejowego, bo reszta przypominała kosmiczne korytarze statku powietrznego. Na wprost znajduje się centrum handlowe Vasco da Gama ze szklanym dachem, po którym spływa leniwie woda. Przechadzając się po kompleksie parkowym nie sposób uniknąć skojarzeń z wodnym żywiołem w każdej postaci. Wodne kurtyny, wodospady, strzelające stożki, motywy morskie na chodnikach, budowle w kształcie statków, wszechobecny błękit oceanu zlewający się z niebem. 

Upał dawał się we znaki a wszechobecna woda skutecznie wywoływała uczucie pragnienia. Usiedliśmy na przysłowiowe zimne piwko. Było fantastycznie. Wystawiałam blade nogi na słońce, bo szkoda mi było każdego promienia. Wszak miałam tylko 10 dni, żeby nasycić się portugalskim klimatem. A nie chciałam być rakiem tylko czekoladką :) 
Przy piwku ustaliliśmy, że wracamy do centrum i wysiądziemy na stacji Campo Pequeno. Znajduje się tam arena walk byków, która w chwili obecnej pełni funkcję rozrywkowo-handlową. Corrida odbywa się rzadko i bez rozlewu krwi. Król zakazał w przeciwieństwie do Hiszpanii. Sam obiekt bardziej przypomina mi muzułmańską świątynię. Historia to potwierdza. 

Architektura karmiła nasze dusze z każdej strony. Spacerując, co krok napotykaliśmy bogactwo styli i różnorodność aranżacji. Tam nawet wielki, monumentalny bank kojarzył mi się z epoką Art Deco. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie mnogość wszystkiego nie wywołuje uczucia chaosu, wręcz przeciwnie - budzi zdziwienie, że wszystko do siebie pasuje, uzupełnia się. Niespotykane dzieło harmonii. Uczucie spokoju.


I stałam się szanowaną panią kierownik :) Po okresie burzy i naporu w postaci latania po świecie i freelancerskiego udzielania się w temacie mody, weszłam w system korporacyjny i podpisałam papiery etatowca. To jak wejście do Matrixa: inny wymiar pracy. Ale pozostałam w ciuchach. Zajęłam się zarządzaniem...to było i nadal jest fajne.

Ale nie byłabym sobą, gdybym nie planowała wakacji pod konkretnym kątem. Musiała być Portugalia. Nie myślałam o żadnym innym kraju. Tak też się stało. Na przełomie sierpnia/września rozpoczęłam długo wyczekiwany urlop. Pokrótce opowiem, jak ja organizuję wyjazdy za granicę.

Kiedyś moje podróże były bardziej sformalizowane. Hiszpania czy Chorwacja zostały wybrane z katalogu. Byłam przypadkiem, który dojrzewał do samodzielnego planowania wypadów. Trwało to parę ładnych lat. Z czasem przestałam być zwolennikiem gotowych rozwiązań, jak pakiety "all inclusive" albo biura podróży. By "poczuć" kraj i jego mieszkańców chciałam być jak najbliżej nich. Hotel czy pensjonat mi nie wystarczał. Zrywać się o 7 rano, by zdążyć na śniadaniowy bufet, który był podawany do 10? To nie dla mnie. Wolałam nie narzucać sobie żadnego rygoru, ani czasowego ani miejscowego. Intuicyjnie czułam, że taki rytm będzie mi odpowiadał najbardziej.

Zaczęłam od mieszkania do wynajęcia. Według mnie ta opcja najlepiej sprawdza się z Lizbonie. Celowałam w ścisłe centrum i trafiłam w uroczą Alfamę. Skorzystałam z portalu Only Apartments i byłam zadowolona. Bilety lotnicze kupiłam na jednej z popularnych wyszukiwarek a opłatę za mieszkanie uiściłam na miejscu. Chciałam tylko suchy kąt, z bieżącą wodą i czystą pościelą. Nic więcej. Żadnych wykupionych śniadań ani obiadokolacji. Żadnych wycieczek w pakietach. Żadnych zorganizowanych grup turystycznych, trzymających w rękach chorągiewki z konkretnym kolorem, by nie zgubić się w tłumie i nie stracić z oczu przewodnika. I tak miałam zamiar całe dnie spędzać poza domem, wykorzystując lokalizację do mycia i spania.

Będzie o Lizbonie, które zachwyciła, oczarowała i uwiodła jak również o wielu innych miejscach. O przenikających się kulturach arabskich, afrykańskich i europejskich. Ponad 800 lat ulegania wpływom różnych kultur, mieszanych z nowoczesnymi trendami. To "Atlantycka Perła", to "Allis Ubbo" - uroczy port. To styl manueliński (dominujący motyw żeglarski), azulejos (arabskie az-zulayj - mały kamień), Galão - wysoka szklanka kawy z mlekiem, Bica - bardzo mocna kawa typu espresso i Porto - wzmacniane wino portugalskie. To zapach oceanu, grillowanego Labraksa bądź pieczonej Dorady, przy akompaniamencie muzyki Fado (melancholijna pieśń - oznacza los, przeznaczenie). To wiekowa Alfama (wym. [aɫˈfɐmɐ]; z arabskiego ألحمّة / al-ḥamma – źródło, łaźnie), gdzie za panowania Maurów było centrum miasta i która należy do najstarszych dzielnic Lizbony. Kocham to miasto. Uwielbiam Portugalię.

Tuż po przylocie
 


Współpracy z Atelier Margoteria ciąg dalszy...
Rozkręcałyśmy się. Apetyt rósł na większe projekty. Wtedy było głośno o SWAPACH, czyli o bezgotówkowej wymianie ciuchów. Bardzo popularne rozwiązanie w czasach kryzysu. Zazwyczaj zaczyna się u koleżanki w domu. Potem zapraszamy następne na winko i przy okazji na "pokaz ciuchów". Koleżanek przybywa. Przydałyby się koreczki i lód w kostkach. Aż dochodzimy do wniosku, że mieszkanie jest za małe. Tak urodził się pomysł zorganizowania akcji na większą skalę.

Wybrałyśmy Skierniewice. Przede wszystkim dlatego, że czegoś takiego to miasto jeszcze nie miało. To nie miały być tylko ubrania. Chciałyśmy aby oferta była kompleksowa. Nawiązałyśmy współpracę z salonem kosmetycznym. Przedsięwzięcie było przygotowane z myślą o kobietach ale nie wykluczałyśmy obecności mężczyzn. Ale rzeczywistość pokazała, że panowie takim tematem byli mało zainteresowani. Skupiłyśmy się na tym, aby panie mogły wyszperać coś dla siebie, skorzystać z porad dotyczących doboru stroju do sylwetki, dać się umalować bądź oddać się w ręce kosmetyczek. Piękna od stóp do głów. 

Sobotnia akcja trwała około 6 godzin. Udostępniono nam zaprzyjaźnioną restaurację. Nagłośniono w radiu, lokalnych gazetach i internecie. Nie wiedziałyśmy jak liczne grono zainteresowanych się pojawi. Brałyśmy pod uwagę, że to pierwszy raz, więc rezultat trudno było przewidzieć. 

Wnioski? Spodziewałyśmy się szerszego zasięgu, większego zainteresowania. Można było zastanawiać się, która akcja (prasa, radio czy internet) przyniosła najlepsze wyniki. Same obecne chwaliły pomysł  i wyraziły chęć ponownego udziału. Droga powrotna upłynęła Nam na omawianiu spotkania. Dyskutowałyśmy o organizacji, gdzie wystąpiły braki, gdzie wyszło lepiej, co należałoby poprawić, co się udało a czego być nie powinno. Jedno było pewne: pomysł był świetny i byłyśmy chętne go powtórzyć.



Myślami nadal byłam na południu Europy. Eh, Lizbona nie dawała o sobie zapomnieć. W Warszawie było zimno i biało. A ja tęskniłam do plaż w Cascais. Ale z drugiej strony początek roku zaowocował nowymi pomysłami i projektami. Z G., właścicielką Atelier Margoteria zaczęłyśmy omawiać temat, który miał dać początek serii szkoleń. Na początek dla kobiet, chwilę później dla mężczyzn. Miał być połączeniem wiedzy i doświadczeń Nas obu (stylizacji i krawiectwa).

Przystąpiłyśmy do szczegółów. Miało być interesująco i klarownie. Zależało Nam aby zrozumiale przedstawić temat typów sylwetek i urody. Szkolenie nie mogło być długie (bo mogłoby być męczące) ani za krótkie (bo uczestnicy niewiele by wynieśli). Zasada "im mniej tym lepiej" była tutaj jak najbardziej na miejscu. Mało tekstu, więcej zdjęć i porównań na zasadzie kontrastu "dobrze/źle". Wypadało też zachęcić audytorium do aktywnego uczestnictwa. Powstały krótkie ankiety, które miały pomóc osobom w samodzielnym określeniu własnej sylwetki i typu urody. Możliwość zadawania pytań w trakcie warsztatów była dla mnie jasna jak słońce. Stworzyłyśmy również formularze oceniające szkolenie, jak i badające preferencje uczestników w temacie cen i usług świadczonych przez Nas. Opracowana prezentacja posłużyła za główne narzędzie, jak również została rozdana po zakończeniu.

Zamierzeniem naszym było przedstawić kompleksowość oferty (określenie zalet i wad, przedstawienie właściwych kolorów, przygotowanie zestawów na różne okazje, realizacja indywidualnych zamówień na szycie na miarę). Chodziło o pokazanie, że każdy z Nas może wyglądać gustownie i zgodnie z naszym temperamentem. Celem było również uświadomienie, że posiadamy atuty, które powinniśmy uwypuklać a wady umiejętnie tuszować.

Taki rodzaj pracy najlepsze efekty przynosi w planach długoterminowych. Ekonomicznie może do najtańszych nie należy, ale skutecznie pomaga podnieść poczucie wartości i atrakcyjności. Wiem o czym mówię, bo znam to z doświadczenia. Pomaga wygrzebać się z bałaganu, jaki oferuje niezliczona ilość sklepów z ciuchami. Wybór jest ogromny, więc nie dziwię się, że sporo osób czuje się zagubionych i kompletnie zdezorientowanych. Za czym iść? Za trendami? Za głosem rozsądku? Za grubością naszego porfela? Za spontanem: co mi się spodoba, to wezmę? Mi samej zdarza się czuć zniechęcenie, kiedy mam ochotę sprawić sobie ciuch, ale jak pomyślę, że mam łazić po wieszakowej dżungli rodem z lotniczego hangaru - to myślę: nieeee chceee mi się. Ale to czasami :) Ubrania lubię, bardzo lubię. Eksperymentować też lubię :)

Warsztaty "Świąteczno-Karnawałowa Kobiecość" obejmowały:
- wykorzystanie trendów w modzie tak, by podkreślić atuty swojej sylwetki, naszą indywidualność,
- okazje i stroje – jak poruszać się w gąszczu wigilii firmowych, korporacyjnych i wyczekanych domowych,
- jak błyszczeć na Sylwestra i w Karnawale tak, by nie oślepiać… 

Z kolei warsztaty "Odnajdź piękno swojej sylwetki" odpowiadały na nurtujące pytania:
- Czy wiesz, że Klepsydra to idealny typ sylwetki ale nie pozbawiony problemów ? Wiec to co perfekcyjne, może być nie lada wyzwaniem dla „właścicielki”…
- A czy zdajesz sobie sprawę z tego, że „Klepsydra” występuje zarówno w rozmiarze 38 jak i 48? Wiec to typ sylwetki właśnie, a nie rozmiar, determinuje jakie ubrania powinnyśmy nosić…
- Czy wiesz, że konkretne tkaniny i wzory mogą modelować Twoją sylwetkę? Warto odważyć się na kolory i wzory, które urozmaicą Twoją garderobę. Warto dowiedzieć się, jakimi zasadami posługiwać się w ich doborze…

Te ostatnie uzyskały medialny status. Napisało o Nas "Życie Warszawy" :) Cieszyłyśmy się sukcesem i miałyśmy powody do dumy.

Pytanie do Was: czy uważacie, że takie warsztaty powinny być częściej? Są potrzebne? Dajcie znać.



Poniżej fragmenty...

 

 Widzisz różnicę? Który kolor jest prawidłowo dobrany?