Kiedy chciałam zakończyć przygodę z Sardynią okazało się, że posiadam jeszcze 2 katalogi zdjęć. Był czerwiec 2009 roku. Tydzień przed wylotem do Polski przeniosłam się do Sestu. Tylko 9 km do Cagliari. Posłużyło za ostatnią bazę wypadową, było także rodzinnym miastem Mu-Chy. Mu-Cha był dość zajętym człowiekiem, ale zawsze o 13.00 znajdował wolną godzinę. Przyjeżdżał po mnie i zabierał na plażę, często z koleżanką. Czasami zostawał z nami. Koło 17.00 przyjeżdżał i jechaliśmy do knajpy. Były też takie dni, kiedy postanawiał olać robotę i zamieniał się w przewodnika. I za to bardzo mu dziękuję.

Na początek była plaża. Zwie się Poetto i ma długość 8 kilometrów, od "The Devil's Saddle" (Siodło Diabła) do wybrzeża Quartu Sant'Elena. Jakaś legenda krąży na temat diabelskiego siodła ale nie zdążyłam jej poznać. To, jak wygląda widać na pierwszym zdjęciu. Na plaży dużo różnych knajp. Z dobrym jedzeniem, schłodzonym piwkiem (mniam...Ichnusa, lajtowy browarek, który został wykupiony przez Heinekena a powstał w 1912 roku - tak trochę historii). Zdarzyło się też miło i relaksująco wypocząć na leżakach. Temat wody był sprawą drugorzędną, bo nie umiem pływać. Kilka razy schłodziłam ciało (upały nieziemskie) i poudawałam, że macham rękami i nogami ale morze traktowałam jak tymczasowy prysznic.

Któregoś słonecznego dnia, mój sardyński znajomy zaproponował wypad do term. Nie byłam, więc się ucieszyłam. Wsiedliśmy do samochodu, włączyłam tryb "cyfrówka on" i popędziliśmy we wspomniane miejsce. Będąc u celu, pocałowaliśmy przysłowiową klamkę. Informacja była skąpa: nieczynne. Szkoda, bo z nieba lał się żar. Zamiast tego wylądowaliśmy w Sanluri. A tam? Poznałam kawałek historii Sardynii, no i Włoch tak "in general". Trochę Napoleona, trochę Garibaldiego, Polski (powstanie styczniowe) i samą posiadłość należącą do Księcia Aosty (tytuł utworzony przez króla Włoch Wiktora Emanuela II).

Wnętrza zachowały się w dobrym stanie. Prześliczny okazał się dziedziniec obsiany kwiatami, rodem z szekspirowskiego "Romea i Julii". Na zewnątrz obstawiony był machinami wojennymi a wewnątrz dojrzałam narzędzia tortur (popularne dyby i metalową klatkę, w której lądował nieszczęśnik, umierając z głodu i pragnienia). Komnaty miały różnorodny charakter. Jeden był w stylu weneckim, inny w orientalnym a jeszcze inny w średniowiecznym. Można było dostać się na samą górę (zamek ma kształt kwadratu) i zrobić rundę, podziwiając przy okazji panoramę miasteczka. A przed głównym wejściem usiąść w kafejce i wypić gęste espresso. Było bardzo miło.























 







Leave A Comment