Rysować lubię, choć rzadko to robię. Poniekąd mało zawzięty we mnie rysownik. Ale tatuaż chciałam mieć od zawsze. Trudno było trafić w moje gusta. Siedziałam w necie, przeglądałam wzory, chodziłam na targi tatuażu i żaden nie pasował. A wiadomo - jak już robić to zrobić porządnie i z pomysłem. Wariacje dotyczą praktycznie wszystkiego, co ma lub może mieć związek ze mną. Symbolika bezpośrednia i pośrednia, w sumie 10 lat czekania na właściwy moment robi swoje, c'nie? 

Aż nadszedł ten dzień! 

Poszłam i przecierpiałam półtorej godziny w pozycji, której nikomu nie polecam (dolny odcinek pleców). Ból był do zniesienia, choć mocno upierdliwy. Miałam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. Po skończonym dzierganiu miałam problem, aby ustać na własnych nogach (ta pozycja), ba - ciężko było zejść z łóżka. Wracając do domu towarzyszyło mi uczucie osobliwego stanu nirwany. Niby tak ciężko ale w sumie to lekko mi było. Czekał mnie tydzień pielęgnacji. Tatuażu nie żałuję, nigdy nie żałowałam. Ale prawdą jest to, że po pierwszym ma się ochotę na następne. Więc znów czekam na właściwy moment!

P.S. Dwa ostatnie były robione na zamówienie.








Leave A Comment